Im szybciej, tym... gorzej - o współczesnej chorobie zwanej pośpiechem
Postanowiłam wykorzystać okres wiosenny, który nareszcie rozhulał się na dobre i napisać kilka słów w ramach cyklu na temat zarządzania czasem. Nie wiem jak u Was, ale w ciepłe dni towarzyszy mi zdecydowanie większa energia, ale jednocześnie zaczynam skłaniać się bardziej ku filozofii slow life. Wykorzystuję więc ten moment, żeby przypomnieć o tym, jak ważne jest zatrzymanie się chociaż na chwilę na przekór światu, który wciąż każe nam biec do przodu.
W przeciwieństwie do Polaków, w USA nie owijają w bawełnę i nazywają rzeczy po imieniu. Mówi się tam o hurry sickness, czyli chorobie pośpiechu. W Polsce problem bagatelizuje się i sprowadza do: "jestem ostatnio taka zabiegana", "za dużo mam na głowie", "mam tyle rzeczy do zrobienia, że nie mam na nic czasu". Sedno problemu tkwi w mylnym pojęciu na temat pośpiechu - myślimy, że jeżeli wszystkie czynności będziemy wykonywać szybciej, to osiągniemy więcej i w krótszym terminie. Niestety w większości przypadków takie działania nie przynoszą oczekiwanych i satysfakcjonujących rezultatów.
Pośpiech dotyka każdej sfery naszego życia. W środowisku zawodowym chcemy być wzorowymi pracownikami, a szef dokłada nam kolejnych zadań, więc z uśmiechem na twarzy przyjmujemy zlecenia. Freelancerzy, którzy sami są swoimi przełożonymi, również zaczynają łapać się na tym, że coraz ciężej im odmówić kolejnego zlecenia, bo przecież muszą zarobić na chleb, nie mając stałego dochodu. Lawirujemy między pracą, domem, rodziną, dziećmi, znajomymi, uprawianiem sportu, rozwijaniu hobby. Kalendarz pęka w szwach, a stworzona lista zadań do zrealizowania wcale nie maleje, wręcz rośnie. Jeżeli w pewnym momencie nie zatrzymamy się i wpadniemy w wir, zaczniemy popełniać masę błędów: będziemy realizować cele tylko po to, żeby je odhaczyć, rezygnować z tego, co naprawdę ważne oraz przestaniemy czerpać przyjemność i doceniać to, co robimy.
Lothar J. Seiwert w pasjonującej książce Spiesz się powoli wspomina o konsekwencji ciągłego pośpiechu - naruszeniu naszego wewnętrznego, naturalnego rytmu. Jego zachwianie powoduje brak równowagi zarówno w sferze cielesnej, jak i emocjonalnej, co wpływa na nasze samopoczucie oraz stan zdrowia. Nasz umysł, serce i ciało często wysyłają sygnały, że mają już dość tej ciągłej gonitwy. Jeżeli nie słuchamy siebie, prawdopodobieństwo zrealizowania zadań będzie wręcz niemożliwe.
Zastanów się, czy czerpiesz radość ze spotkań z bliskimi, czy nie zastanawiasz się w tym czasie, co musisz jeszcze dziś zrobić? Czy z powodu nawału pracy nie możesz zrobić sobie nawet krótkiej przerwy? Czy denerwujesz się jeżeli dłużej czekasz w kolejce lub w restauracji? Gdzie się śpieszysz i po co? Co Cię popycha właśnie w tym kierunku? Co tak naprawdę chciałbyś zrobić? Co Ci przynosi radość?
Zostawiam Was z odpowiedziami na te pytanie i dialogiem wewnętrznym. Pozwólcie sobie na czas, w którym jesteście sami ze sobą, czujecie spokój i szczęście. Zróbcie dla siebie i najbliższych coś przyjemnego. Czerpcie radość z tego, co osiągacie, zamiast sięgać dalej i wyżej.
Dobrego, słonecznego dnia!
Agnieszka
Comments